My Idols Are Dead And My Enemies Are In Power

Dzisiejszy dzień był totalnie podły. Lekcje na 10:45, które skończyły się o 17:10. Niby 7 godzin, ale im później są lekcje tym gorzej się myśli i w ogóle. Od rana miałem zły humor. Mama obudziła mnie o 6 bo myślała, że mam na 8, skoro się ubrałem nie było już sensu kłaść się z powrotem do łóżka. Przeczekałem, dodałem posta i poszedłem do szkoły. Pierwsza godzina minęła w dosyć dobrej atmosferze, był to język niemiecki, z którym nie mam problemów (tzn. na poziomie szkolnym nie mam problemów, bo mój dodatkowy niemiecki to zupełnie inna bajka). Potem religia spędzona na schodach koło świetlicy. Następnie dwa w-f-y, oczywiście z klasą F. Pierwsza godzina na sali- siatkówka. Druga godzina jak zwykle była spędzona gorzej- na dworze, graliśmy w piłkę nożną. No, oni grali bo ja tylko udawałem. Ale to i tak jest dobrze, jazda zacznie się dopiero w październiku jak ponownie otworzą basen... Na ósmej lekcji był polski i strasznie nieciekawy temat. Zastanawia mnie, czemu zawsze na pierwszych lekcjach polskiego omawia się coś z Biblii, ja wiem, że to nie tylko księga religijna, ale też źródło historyczne, ale po co mi opowieść o Noem i jego arce? Potem technika i okropna zapowiedź. Będziemy szyć. Ja mam do szycia dwie lewe ręce (dziwnie to brzmi w moim wydaniu, bo ja jestem leworęczny, powiedzmy, więc, że mam dwie prawe ręce do szycia). Nie umiem przyszyć nawet guzika, a mam to zrobić na 7 sposobów... No i na koniec matematyka, na której mózg miałem totalnie zlasowany. O jak dobrze, że zmienią nam plan...

Koszula- Pretty n' Love

Spodnie- No Name (Fudge)

Obcasy- Bonjour Bizou

Kołnierzyk- Bonjour Bizou

Kopertówka- Voile

Nie wiem czy wszystkim się spodoba, chciałem zrobić jakiś strój w różnych odcieniach mięty. Dodałem też akcenty lawendowego fioletu.

Cocorosie- Miracle